KILKA SŁÓW PODSUMOWANIA...
Kolejna podróż dobiegła nieuchronnego końca... Zanim na dobre rozwinęliśmy skrzydła na wyprzedażach to już skrzydła samolotu poniosły nas do domu. No niestety czas mija błyskawicznie. Nawet nie pomogło to, że w Londynie jest godzina do tyłu w stosunku do czasu wrocławskiego :))
Jak to się mówi: „Nie można zatrzymać żadnego dnia, ale można go też nie stracić!” ;) No i przez te kilka dni w Londynie bardzo staraliśmy się wykorzystać do maksimum każdą dobę.
Wrażenia ogólnie bardzo pozytywne. Zobaczyliśmy ciekawe miasto, kilka „cooltowych” miejsc, szereg atrakcji turystycznych i spotkaliśmy interesujących ludzi. Mimo, iż stolica Wielkiej Brytanii to ogromne miasto (ok. 10 mln mieszkańców) zupełnie tego nie widać i nie czuć. Przede wszystkim niesamowicie jest rozwiązana komunikacja w Londynie. Na ulicach miasta nie ma gigantycznych korków, które łatwiej zobaczyć w Paryżu, Madrycie czy Rzymie. Na pewno duży wpływ na ten brak korków ma wysokość opłat za wjazd samochodami do centrum miasta. Doskonale zorganizowane metro, funkcjonujące nieprzerwanie od 150 lat, rozwiązuje problem przemieszczania się po tej jednej z największych aglomeracji. W skali od 1 do 10 za komunikację w Londynie spokojnie można zatem przyznać Angolom 9,99! :))
Minus lub „2” w powyżej przywołanej 10-stopniowej skali ocen należy im przyznać za hotele! Bardzo drogie i mimo tej drożyzny w bardzo kiepskim standardzie. Przeglądając oferty noclegów na portalach rezerwacyjnych widać gołym okiem, że nie tylko nasz hotel pozostawia wiele do życzenia w kwestiach cen i jakości.
Słynne londyńskie wyprzedaże ogólnie rozczarowujące. Chyba tylko w okresie pomiędzy drugim dniem Świąt Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem rzeczywiście można natrafić na wyjątkowe okazje i obkupić się za wszystkie czasy. Oczywiście trzeba uczciwie przyznać, że z pustymi walizkami nie wróciliśmy, ale oczekiwania i apetyty na czyszczenie półek były dużo większe ;)) Przed wyjazdem różni znajomi tworzyli nam „legendy” o niewiarygodnie niskich cenach i oryginalnej ofercie, a tutaj taka klapa! Niech dobrym w tym momencie przykładem będą buty firmy Vans. Miały być maksimum po 50 zł za parę, a były po 150-200 zł! Czyli generalnie tyle co w naszych sklepach... Takich przykładów mógłbym oczywiście przytoczyć więcej, ale szkoda moich palców i klawiatury na tego rodzaju wywody :) Wniosek? „Super okazje” okazały się „super pokusą” bez okazji, aby jej ulec! :)) Ależ to sprytnie ująłem! :)
ALE HERBATA Z PRZEJŚCIÓWKĄ!
Ale o so chodzi?... jakby inteligentnie zapytała „spykarola” na swoim blogu (nawiasem pisząc polecam wszystkim blog najczęściej obserwowanej podróżniczki na geoblog-u!). Już wyjaśniam o co kaman! :))
„ALE” to bardzo popularny w Anglii gatunek piwka. Jest zupełnie inne od naszych Tyskich, Lechów czy innych Żubrów, dlatego polecam spróbować. Oczywiście dla wielu polskich smakoszy tego trunku „ale” może okazać się profanacją piwa, bo nie posiada charakterystycznej piany. Ale „ale” właśnie może dlatego jest oryginalne w smaku i aromacie. Na zdrowie!
HERBATA to narodowy napój Brytyjczyków. Nie od parady nazywają ich przecież „five o'clockami”! :)) My aż tak punktualnie nie raczyliśmy się filiżanką aromatyzowanej earl grey, jednak trzeba im przyznać że herbatka zakupiona i przygotowana w Anglii smakuje zupełnie inaczej. Różnica pomiędzy herbatą „earl grey" sprzedawaną w angielskich sklepach a dostępnymi w naszych marketach „earl grey-ach” jest więcej niż zauważalna. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że może być aż tak duża różnica w smaku! Po tych doświadczeniach podejrzewam, że „earl grey-ie” sprzedawane na naszym rynku koło „earl grey-ów” nawet nie leżały!
PRZEJŚCIÓWKA, to jest coś w co koniecznie trzeba się zaopatrzyć wyjeżdżając do Wielkiej Brytanii! Wszystko dlatego, że na „wyspach” w gniazdkach płynie prąd o innym napięciu (110V) i mają tam zupełnie inne wtyczki i gniazdka, do których nie pasują nasze ładowarki do telefonów, laptopów i innych tabletów... Lepiej zabrać taki adapter ze sobą, bo potem trzeba słono zapłacić za zapominalstwo. Hotelerze oczywiście wykorzystują niewiedzę lub roztargnienie turystów i zdzierają bez litości po 5-7 funtów za przejściówkę, za którą u nas można zapłacić 2 zł!!!
I tak oto dobrnęliśmy do końca! Starałem się opisać, jak na spowiedzi, co interesującego jest w tym Londynie. Mam nadzieję, że informacje przekazane przeze mnie w tej relacji z podróży do miasta nad Tamizą przydadzą się geoblogowiczom lub co najmniej zainteresują, zaciekawią i zachęcą do złożenia tam wizyty. Mam nadzieję, że była to przydatna, przyjemna i wciągająca lekturka.
Zwykle w tej części mojego geobloga jest jeszcze miejsce i czas na tzw. „piosenkę przewodnią”... Ona i tym razem oczywiście jest, szumi mi w głowie, nucę to regularnie, słyszałem ją w co drugim londyńskim sklepie, ale... nie znam wykonawcy :(( Niestety nie wykazałem się refleksem, bo mam przecież w swoim telefonie aplikację Shazam i mogłem ten utwór bez problemu namierzyć w sieci. No cóż... Lata już nie te i czas reakcji na bodźce zewnętrzne niebezpiecznie się wydłuża ;)) Jak będzie mi dane usłyszeć tę muzę jeszcze raz to oczywiście uzupełnię wpis, podam tytuł i wykonawcę. Póki co polecam posłuchać czegoś innego, ale myślę że równie przebojowego i przede wszystkim angielskiego. Posłuchajcie Labrinth and Emeli Sande w kawałku Beneath Your Beatiful!